Dogtrekking Lubiechowa

20 września wzięliśmy udział w naszych trzecich zawodach z edycji gold-dogtrekking, które odbywają się na terenach złotoryjskich. Standardowo wyruszyliśmy z samego rana i nauczeni przygodami z naszą nawigacją, która lubi prowadzić nas przez „ciepłe kraje” jak to mawia Mój, zagospodarowaliśmy czas na zapas, aby dojechać do kamieniołomu przy miejscowości Lubiechowa – miejsca startu. Dojechaliśmy z 30 minutowym zapasem, więc na spokojnie się przebraliśmy, zdążyliśmy trochę zmoknąć w deszczu i udaliśmy się na odprawę techniczną, gdzie dostaliśmy karty zawodników i mapy. Wybraliśmy dystans 26km, ale już na odprawie organizator zastrzegł cytuję ” jak się pierdylniecie w jednym miejscu, to zrobicie 28″. Okej, pomyśleliśmy, spoko, z nawigacją w terenie u Mojego całkiem całkiem, o swoją kondycję się nie martwię, bo o ile nie muszę biec, to dam radę, a Bohuniałke pewnie tego nawet nie odczuje. Po ostatnim dogtrekkingu w Przesiece, gdzie zrobiliśmy łącznie 31km, Bohun padł, prawda, ale po 5 minutowej drzemce, dla żartu (ho ho) pytamy tego naszego Fafika, czy chce iść na SPACEREK, no i co? Bohun na nogach, wzrok jak najbardziej przytomny, a pies w pełnej gotowości. Nie jest to w żadnym przypadku egzemplarz tzw. ADHD, nie jest to też pies, który wymaga ruchu rzędu ponad 2h łącznie spacerów, nie zdemoluje mieszkania, bo będzie miał nadmiar energii. Bohun  bierze co dają. Jest spacer – to idzie, jest żarcie – to je, nie ma spaceru – to poleży, jest wycieczka – to idzie. Standardowo na starcie ciągnął jak oszalały za innymi psami, a po kilkudziesięciu metrach znudziło mu się i zabrał się za wąchanie krzaczków. Zwyczajem też sportowcy pognali przodem, my szliśmy swoim tempem, a po piętach deptała nam kilkuosobowa ekipa borderowców. Znaleźliśmy pierwszy punkt kontrolny i dotarliśmy do pierwszej wielkiej kałuży, Bohun dał nura i tak zostaliśmy ostatni.

SAMSUNG CSC

błotne party

 Do następnego punktu można było dotrzeć łatwo, przyjemnie i długo ścieżką, ale stwierdziliśmy, że mamy szansę nadrobić trochę czasu idąc na azymut. Liczyliśmy na przedarcie się przez las jakąś dróżką, no cóż, przeliczyliśmy się. Kilkaset metrów przedzieraliśmy się przez wycięte i powalone drobne drzewa i iglaki, a z resztą zobaczcie sami:

SAMSUNG CSC

nie, nie było tam żadnej ścieżki…

…ale za to dzik był. Na szczęście na tyle daleko, że słysząc nasze kroki po prostu uciekł w las. Całe nogi poobdzieraliśmy sobie na tym odcinku i w połączeniu z błotem piekło niemiłosiernie. Bohun jak zwykle nie narzekał. Co by nie było efekt osiągnęliśmy. Przed samym punktem 2 wyłonili się za nami sportowcy, ale znów szybko nas wyprzedzili. Odpisaliśmy hasło i ruszyliśmy dalej. Według organizatora i mapy mieliśmy znaleźć punkt 6 w Chrośnicy, do którego prowadził niebieski szlak. Po kilkudziesięciu metrach skończył się las i wyszliśmy na polanę. Było tak pięknie, że zamiast patrzeć na mapę i zastanowić się, gdzie właściwie mamy iść (w polu nie było oznaczeń szlaku) zrobiliśmy masę fotek przy stogach siana (a co!) i ruszyliśmy prosto, zamiast skręcić w lewo.

SAMSUNG CSC

właśnie w tym miejscu powinniśmy skręcić w lewo

Za to znowu weszliśmy do lasu a tam…

SAMSUNG CSC

…największe grzyby, jakie w życiu widzieliśmy

 Zawróciliśmy na dobrą drogę i doszliśmy do Chrośnicy. Organizatorzy ostrzegali nas, że będziemy mijać gospodarstwo, gdzie luzem biegają psy. I rzeczywiście – przywitała nad horda kundli wszelkiej maści, która jednak zachowywała bezpieczny dystans. Przynajmniej nie były uwiązane do łańcuchów i wydawały się zadowolone z życia. Odnaleźliśmy kościół i punkt 6 i dalej szlakiem niebieskim, później żółtym dotarliśmy do punktu 7.

SAMSUNG CSC

punkt kontrolny nr 7

To było to miejsce, gdzie mieliśmy lub nie „się pierdylnąć”, jednak udało nam się znaleźć właściwą drogę. Do punktu 8 miała nas prowadzić leśna „autostrada”. Jednak żadne z nas nie przewidywało takiej męczarni pod górę.

SAMSUNG CSC

Po długiej wspinaczce dotarliśmy do punktu. Teoretycznie do Janówka, gdzie znajdował się kolejny punkt prowadziła prosta ścieżka. Ale nie wiedzieć, w którym momencie coś poszło nie tak, znaleźliśmy się w ślepej uliczce, która kończyła się siatką. Jako że nawet nie widzieliśmy którędy powinniśmy pójść i mieliśmy serdecznie dość wspinaczki, przekroczyliśmy siatkę. Nieco zaniepokojeni szliśmy sobie przez pole, gdzie wyłonił się złowieszczo elektryczny pastuch. Ustaliliśmy swoje położenie i to, że za kilkanaście metrów powinniśmy trafić na pierwszą z trzech równoległych ścieżek (według trzymanej w ręku mapy), które doprowadzą nas do Janówka. Szliśmy w bezpiecznej odległości od pastucha zbliżając się do planowanej ścieżki. Jakież ogarnęło nas przerażenie, kiedy odkryliśmy, że pastuch się rozdziela i nie mamy wyjścia jak go przekroczyć. Oczywiście mogliśmy zawrócić, ale zrobilibyśmy kilka dodatkowych kilometrów. Na szczęście pastuch znajdował się na takiej wysokości, że pies może od nim bezpiecznie przejść. Na nieszczęście Mój postanowił na wszelki wypadek sprawdzić, czy „działa”. Działał. Przeczołgaliśmy się pod nim i ruszyliśmy w dół. Oczywiście żadnej ścieżki nie było. Za to były krowy. Szybko przebierając nogami, omijając krowie placki modliliśmy się, żeby nie było wśród nich byka. Dziwiło mnie, że Bohun wielbiący tarzanie się w niekoniecznie przyjemnych dla nas obiektach natury, omijał zgrabnie wszystkie placki. Do czasu, chwila nieuwagi i nieomal wracalibyśmy z gównianym psem. Tylko około 50 metrów dzieliło nas do Janówka, kiedy znów powitał nas pastuch. Tym razem ktoś mądry zamontował na nim plastikowy chwytak. Kiedy myśleliśmy, że najgorsze za nami, wyłoniła się rzeczka 3 metrowej szerokości. Na szczęście tylko o głębokości do kostki. Dzięki butom z membraną wyszliśmy z tego sucho. Odnaleźliśmy punkt 9 i sporą grupę zawodników, którzy bardzo spieszyli się, żeby nie być ostatni. Ruszyli przed siebie nie zastanawiając się zbytnio nad mapą. Mój trzeźwo ocenił sytuację i poprowadził nas na dobrą drogę. Wciąż idąc w górę polną drogą dotarliśmy do punktu 10 i byliśmy pewni, że ostatni nie będziemy 😉 Plan był taki: idziemy do punktu 2, gdzie odbijamy w prawo, zaliczamy po sobie punkty 3 i 4, następnie dalej 5 i wracamy do Lubiechowej. Brzmi prosto? Nie było wcale prosto. Droga do punktu 3 okazała się kolejnym podejściem, które nas zmordowało. Ledwo żywi, cała trójka, odpisaliśmy hasło i ruszyliśmy w dół. Dogorywając odnaleźliśmy 4 i 5 punkt. Jak się okazało, do mety prowadziła nas długa asfaltowa droga w dół. Z bolącymi kolanami i stopami doczołgaliśmy się do drogowskazów na kamieniołom (meta), kiedy lunął ulewny deszcz. Całkowicie przemoczeni zbliżaliśmy się do celu, a za nami w oddali podążali pozostali zawodnicy. Dotarliśmy jako 5 w kategorii kobiet na 9 z czasem 8:50h. Według naszych wskazań przebyliśmy trasę 35km, mimo że nadrobiliśmy maksymalnie 3km, co powinno dać w sumie 29km…może naginamy czasoprzestrzeń.

10653460_391758857637878_8983332463600625291_n

meta!

Na mecie czekała na nas miła niespodzianka, ponieważ podczas rozdania nagród, które odbyło się kilka godzin wcześniej, został wylosowany nasz numer i wygraliśmy bon o wartości 50zł na produkty ManMat 🙂 Wymieniliśmy go na smycz z amortyzatorem, która pasuje do wygranego rok wcześniej pasa biodrowego. Dostalismy też po porcji pierogów przygotowanych przez Koło Gospodyń Wiejsckich, kubek herbaty i upominki od sponsorów (wisiorek z agatem, mapa szlaku wygasłych wulkanów, zawieszka zapachowa do auta). Przebraliśmy się w suche ciuchy i wróciliśmy do domu. Standardowo: Bohun jakby nigdy nic poszedł spać, Mój miał zakwasy na nogach, a ja mam czarnofioletowe paznokcie u stóp. Niestety buty z Lidla, które ogólnie spisały się genialne, okazały się jednak o kilka milimetrów za małe. Mam nadzieję, że do soboty paznokcie przestaną mnie boleć, bo jedziemy na ostatni dogtrekking do Wisły!

5 myśli w temacie “Dogtrekking Lubiechowa

  1. „Bohun bierze co dają. Jest spacer – to idzie, jest żarcie – to je, nie ma spaceru – to poleży, jest wycieczka – to idzie.” On to miał wbudowane w pakiecie, czy jakimś cudem udało się Wam go tego nauczyć? Ja też tak chcę!

    1. No chyba Cię zmartwię, bo to już nam było dane w pakiecie z burym 🙂 a może to przez wiek? Bohun ma prawdopodobnie 6-7 lat i to już stateczny pan. Choć przez pierwszy rok z nami prawie nie było z nim kontaktu i był prawie samowystarczalny, więc nie było tak kolorowo 😉

Dodaj komentarz