W piątek 3 października po pracy wyruszyliśmy z domu do Wisły na nasz ostatni dogtrekking w tym sezonie organizowany przez dogtrekking.com.pl. Podekscytowani, zapakowani w torby utknęliśmy na wyjeździe z Wrocławia. Pech chciał, że akurat trwał remont autostrady i jakoś nie wpadliśmy na pomysł sprawdzenia trasy przed podróżą. W rezultacie koło 18 dotarliśmy do ośrodka Zuzanna w Wiśle, gdzie wynajęliśmy mały pokoik na dwie noce. Powiedzieć, że się zachwyciliśmy to mało 🙂 Cały budynek wewnątrz jest nowoczesny, czysty i przepięknie oświetlony, a do tego za Fafika nic nie musieliśmy dopłacać.
Mi strasznie spodobała się możliwość wyboru pokoju lub apartamentu według koloru! Jako że mój ulubiony kolor to szary, nie zastanawialiśmy się długo.
Po zakwaterowaniu ruszyliśmy do rynku żeby potwierdzić zapisy i odbyć odprawę weterynaryjną oraz znaleźć parking bliżej miejsca startu. Takie lenie z nas. Niestety wszystkie parkingi, poza biedronkowym, kosztowały krocie. Z lokalnych trunków raczyliśmy się Watrą do kolacji, a Bohuniałke zniknął na balkonie i nie pojawił się aż do ostatecznego zamknięcia balkonu na noc. W sobotę wstaliśmy na spokojnie (cudownie było w końcu nie wstawać o 5 rano przed 8 godzinną wyprawą), zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy kanapki i ekstra puszkę z wołowiną dla Fafiniastego. Równie spokojnie udaliśmy się do rynku, gdzie oczekiwaliśmy na start razem z ponad setką ludzi i ich czworonogami! Dacie wiarę, że o tej samej godzinie startował Fado z Psich Wędrówek wraz ze swoją Pańcią, a myśmy ich nie spotkali?
Chwilę przed startem dostaliśmy mapy z punktami kontrolnymi i odbyliśmy odprawę techniczną. Według organizatora nasz MID 26km to porządna wyprawa w góry. Po ostatniej wyprawie w Przesiece i w Lubiechowej nieźle się przeraziliśmy wysiłkiem, który nas czekał. I rzeczywiście pierwsze podejście, które nie chciało się skończyć tak nas zmęczyło i zgrzało, że musiałam się przebrać na trasie w coś lżejszego (Mój twierdzi, że temu zjawisku powinnam poświęcić osobną notkę – strój dla faceta i dla kobiety na wycieczkę 😉 ). Znów zostaliśmy tradycyjnie prawie na samym końcu. Nie przeszkadzało to nam w robieniu fotek na trasie.
Właściwie to nawigacyjnie trasa była bardzo prosta i coś czuję, że nawet i ja bym sobie sama poradziła, ja-noga nawigacyjna! Ale jeśli chodzi o pokonanie jej, to albo strome i długie podejścia, które ledwo przeżyliśmy, albo strome zejścia, które powodowały ból paznokci u stóp i kolan. W sumie zliczyliśmy ledwie kilkadziesiąt metrów płaskiego terenu. Bohun szedł bardzo dobrze, czasem pomagał mi pod górę, a z górki uważał na mnie żeby nie pociągnąć, cóż za wyczucie 🙂 Po około 17km czekał na nas bufet, gdzie posililiśmy się ciastkami, owocami i herbatą – zgodnie twierdzimy, że bufet to wspaniały wynalazek. Ostatni odcinek trasy prowadził przez Wisłę i tam w końcu szliśmy prostą drogą i w końcu też Bohun zaliczył kontrolną kąpiel na trasie. Ostatecznie tym razem obyło się bez mrożących krew w żyłach przygód.
Na metę dobiegliśmy uzyskując czas 6:50, więc pobiliśmy naszą życiówkę na tym dystansie 😉 dało nam to przedostatnią lokatę w kategorii rodzinnej, ale jeszcze sporo „singli” było na trasie.
Bohun jednak nie czekał aż wyciągniemy puszkę z plecaka i postanowił posilić się karmą, którą oferował Fitmin. Tak się dossał, że zjadł przynajmniej 1/3 miski…przy czym jego porcja dzienna to ledwie 160g karmy. Chyba nie muszę dodawać co działo się w niedzielę rano.
My posililiśmy się posiłkiem regeneracyjnym – makaron z kurczakiem i warzywami, a że mieliśmy jeszcze sporo czasu do koronacji, postanowiliśmy wrócić do Zuzanny, wziąć ciepły prysznic i przebrać się w suche ciuchy. Standardowo odebraliśmy dyplom i nic nie wygraliśmy w tej edycji. W szarym pokoju szybko padliśmy spać.
W niedzielę wybraliśmy się na spacer po Wiśle. Nie mieliśmy szczególnego planu, więc po prostu trochę się powłóczyliśmy.
Zobaczyliśmy też przepiękną fontannę, która w nocy mieni się kolorowymi światłami.
W Domu Zdrojowym odkryliśmy pożyteczny wynalazek – elektroniczną informację turystyczną oraz Adama Małysza z białej czekolady 🙂
Zajrzeliśmy też do Ondraszkowej Izby na kwaśnicę i żurek w chlebie. Bohun został bardzo miło powitany przez obsługę (w piątek usiedliśmy w środku, w niedzielę na zewnątrz) i dostał miskę z wodą.
Dzięki elektronicznej informacji turystycznej odnaleźliśmy jedną z atrakcji – wiadukt kolejowy.
Już w drodze do domu podjechaliśmy jeszcze na skocznię. Plan wcale nie zakładał wjazdu na górę wyciągiem, tym bardziej z psem, ale…dałam się namówić. Strasznie bałam się o Bohuna, ale Mój obiecał go mocno rzymać. Sprawdziliśmy zapięcie szelek, ja wsiadłam pierwsza, a na następną ławeczkę Mój z Fafikiem. Zresztą zobaczcie sami:
Bohun spisał się fantastycznie! Nie wiercił się, nie ekscytował, nie trząsł ze strachu, a w drodze powrotnej nawet się położył. Zdawał się w ogóle nie przejmować wysokością, przyjął to po swojemu 🙂 Jestem z niego niesamowicie dumna, tym bardziej że ja miałam miękkie nogi jak myślałam o swoim psie na takiej wysokości. Od kasjera dowiedzieliśmy się, że psy na wyciągu to nie taki znowu rzadki widok, ale i tak wzbudzaliśmy niemałą sensację.
Z tego wszystkiego Bohun postanowił wytarzać się na sztucznej trawie na podium.
Ruszyliśmy do domu, ale jeszcze na drodze niechcący spotkaliśmy zaporę i wodospad.
A to moje ulubione – oddaje taki swoisty spokój Bohuna 🙂
Tym razem już naprawdę pojechaliśmy do domu, szczęśliwie wybraliśmy zjazd na Oławę przed Wrocławiem i wróciliśmy zmęczeni, ale zadowoleni do domu.
Bohun jest czadowy ! Piekna relacja. W Wiśle byłam sto lat temu, w zimie i przyznam, że średnio to wspominam. Zima to chyba nie do końca „moja” pora roku.
Przyznam ze ja – jako właścicielka setera…. tzn Berka bo nie chcę jakoś uogólniać za bardzo – zaniemówiłam widząc Bohuna na wyciągu. On zachowuje się tak jakby już wszystko kiedyś robił 😉 Dwa ostatnie zdjęcia to też jakaś abstrakcja :D. Czy Bohun prowadzi jakies warsztaty, gdzie może telepatycznie, jak Kaszpirowski, przesyła swoje opanowanie do swoich psich kolegów? 😉 Ale widać że on może jest opanowany, ale ma swój charakterek- super 🙂
Pozdrawiam 🙂
O jaaa, warsztaty Kaszpirowskiego mnie powaliły 😀 Rzeczywiście jego opanowanie wprawia i mnie niezmiennie w zdumienie, tym bardziej, że jak go wzięliśmy to nie umiał nic, nawet nie dawał się głaskać. Ale tu prezentuje spokój i chill, a na smyczy wszczyna bójki z psami, taki to sobaka.
A ja dopominam się posta o tym jak socjalizowaliście Bohuna po wzięciu go ze schroniska itp. Jestem bardzo ciekawa tego jak z nim pracowaliście i podziwiam efekty!.
Wkrótce się pojawi, ale chyba będziesz rozczarowana 😉
e tam – nawet jesli nic nie robiliście i Bohun tak po prostu się przemienił to tylko dowiedzie mojej teorii ze psy potrafią cuda. Kazdy inne, ale cuda 😉
Podziwiam wjazd wyciągiem na górę – Ciebie za odwagę, a Bohuna za bohunowatość na maksa. To najbardziej wychillowany pies o jakim kiedykolwiek słyszałam. Muszę się wybrać z T. do Wrocławia i umówić z Wami na wspólny spacer, może Bohun odda T. nieco swojego spokoju. 😉
Zapraszamy gorąco 😀 ale nie gwarantujemy powodzenia terapii, choć warto spróbować. Może przy T. Bohun ożywiłby się choć trochę? Marzę o tym, żeby zaczął coś biegać na spacerach, ale jak inne psy bawią się w ganianego, to on albo biegnie po promieniu (żeby krócej), albo czeka jak tamci się zmęczą i wtedy przypuszcza zapasy 😀 a zrzucić ze 3kg by się przydało…
Z przyjemnością oddam Bohunowi trochę energii T., nie wiem tylko, czy ona będzie równie chętna co ja, aby się nią podzielić. 😛
jestem w szoku, że pies wjechał na górę tą kolejką. niezła akcja.
pozdrawiam
Michał
http://www.szkola-doberman.pl/szkolenie-psow/szkolenie-goldena-szalejacy-radosci-golden-retriever/